piątek, 29 marca 2013

Obserwatorzy :)

Witajcie!
     Dzisiaj zauważyłam, iż nie dodałam gadżetu - obserwatorzy.
Jednak zdążyłam już to poprawić, więc możecie swobodnie klikać: "Dołącz do witryny".
W sumie, dodałam to na początku, ale zniknęło. No cóż.
W każdym bądź razie możecie już obserwować mojego bloga
i mam nadzieję, że trochę Was będzie.
Do następnego! :)

środa, 27 marca 2013

3. "Jestem Louis"

     Dzisiejsza noc nie należała do tych najlepszych. Na początku nie mogłam usnąć, a gdy już to nastąpiło budziłam się co pół godziny. Nie wiem co było tego powodem. Możliwe, że wiele wrażeń z dnia poprzedniego. Na początek sąd, potem wyrok, więzienie, pochwała mojego głosu i informacja, że chłopak dziewczyny z mojej celi jest piosenkarzem i może pomóc mi w zrobieniu kariery. Tylko, czy ja tego tak na prawdę chcę? Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Zawsze w dzieciństwie chciałam zostać piosenkarką, ale z wiekiem to marzenie po prostu wyparowywało. Stawałam się realistką. Wiedziałam, że to nie ma sensu. Przecież trzeba mieć na prawdę ogromny talent, znajomości i dużo kasy.

 - Nad czym tak myślisz? - zapytała mnie Eleanor, tym samym sprawiając, że wróciłam na ziemię.
- Nad niczym. - ucięłam. Nie chciałam rozwijać tego tematu, który od wczoraj nie daje mi spokoju. W sumie, dlaczego ja się tak tym wszystkim przejmuję? Przecież nawet chłopak El nie pomoże mi w staniu się gwiazdą. Mam rację, prawda?
- Dzisiaj przychodzi Lou. Może chcesz go poznać? Porozmawiacie na temat muzyki... - powiedziała wyczekująco i niepewnie na mnie spoglądając.
- Nie, dzięki. Nacieszcie się sobą. - posłałam jej ciepły uśmiech. Prawda jest taka, że nie chciałam tego spotkania. Nie wiem co mną kierowało, bo wy zapewne na moim miejscu od razu, bez wahania zgodziłybyście się na spotkanie z jakimś piosenkarzem, który może sprawić, że zostaniecie gwiazdami muzyki. Wiecie co... jak spojrzałam teraz na to wszystko w ten sposób, to myślę, że to wcale nie jest taki głupi pomysł. Jednak nie zmienię decyzji. Będę miała zapewne jeszcze sporo takich okazji, więc jeżeli raz odpuszczę, myślę, że nic się nie stanie.

     Szare ściany, zakratowane, małe okienko, betonowa podłoga i niewygodne łóżka. Po lewej stronie od wejścia do celi, znajdują się drzwi, za którymi jest łazienka. Tak, łazienka. Damskie cele są w takowe pomieszczenie wyposażone. Ogólnie izba nie należy do najprzyjemniejszych, tym bardziej, że leżę tu sama. Eleanor poszła spotkać się ze swoim chłopakiem. Zazdroszczę jej. Nie, tu nie chodzi o jego karierę, ale obecność. Nie zostawił jej pomimo tego, iż trafiła do więzienia. Nigdy nie miałam kogoś, komu mogłabym tak zaufać, kogoś, kto bez względu na wszystko byłby przy mnie. Czy ja nie zasługuję na taką osobę? Błagam, powiedzcie, że to nie prawda! Powiedzcie, że zasługuję! Przecież każdy ma prawo do miłości, do przyjaźni. Każdy ma prawo do posiadania kogoś, komu może zaufać. Jednak ja zawsze byłam inna. Lecz czy to mnie dyskwalifikuje?

*Oczami Louis'a*

     Szedłem wzdłuż ogromnego muru, otaczającego więzienie, na którego szczycie znajdował się drut kolczasty. W końcu natrafiłem na równie wielką i wysoką bramę wjazdową. Obok niej znajdowało się urządzenie wmontowane w ścianę. Wyglądało jak domofon. Może dlatego, że to domofon, idioto? skarciłem się w myślach i uderzyłem otwartą dłonią w czoło. Jak można być tak głupim? Nieważne. Nacisnąłem jeden z przycisków i już po chwili mogłem usłyszeć niski, męski głos, mówiący:
- Słucham?
- Dzień dobry, tu Louis Tomlinson. - powiedziałem.
Pracownicy tego miejsca znali mnie doskonale. Nie było to kwestią tego, że jestem sławny, ale tego, iż często odwiedzam moją dziewczynę - Eleanor. Dlatego też strażnik o nic więcej nie pytał, tylko otworzył bramę. Przy okazji, jest ona automatyczna! Wkroczyłem na teren więzienia i po chwili wszedłem do głównego budynku. Podszedłem do "recepcji" i poprosiłem o możliwość zobaczenia się z El. Od razu dostałem zgodę i jeden z pracowników więzienia zaprowadził mnie do odpowiedniej celi. Normalnie powinniśmy się spotkać w specjalnym pomieszczeniu do odwiedzin, jednak raz na jakiś czas mam możliwość wejścia do jej "pokoju". Właśnie dziś jest ten dzień. Nie uprzedzałem dziewczyny o moich planach odwiedzin. Chciałem, aby było to niespodzianka. Mam nadzieję, że wypali.
Mężczyzna wyjął z kieszeni swojej kurtki pęk kluczy i zaczął szukać odpowiedniego. Kiedy go odnalazł, włożył przedmiot do zamka i przekręcił w lewo. Już po chwili drzwi było otwarte, a ja mogłem wbiec do środka z radosnym okrzykiem: "cześć kochanie!". Jednak kiedy to nastąpiło przeżyłem dość spory szok. W celi nie było Eleanor, ale jakaś inna szatynka.
- Gdzie jest El? - wydukałem zawstydzony zaistniałą sytuacją.
- Ty jesteś Louis, jej chłopak, prawda? - zapytała posyłając mi uroczy uśmiech.
- Tak, to ja. - wymamrotałem.
- Poszła się z tobą spotkać. Myślała, że będziesz na nią czekał w tym specjalnym miejscu przeznaczonym na odwiedziny. - wyjaśniła dziewczyna.
- Ale... jak to? Skąd ona wiedziała, że przyjdę? - nie mogłem zrozumieć tej sytuacji. Przecież nic nie mówiłem o tym, że mam zamiar ją dziś odwiedzić. Usiadłem na jej łóżku i wpatrywałem się w podłogę próbując znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie.
Tumblr_mj04v2qdaw1qgmul2o1_500_large- Nie wiem. To w końcu twoja dziewczyna. - zaśmiała się, co spowodowało, że spojrzałem w jej oczy, czego szybko pożałowałem. Były hipnotyzujące, piękne, z tymi niesamowitymi iskierkami radości. Jednak czy można być szczęśliwym będąc w więzieniu? Widocznie tak.
- Jestem Louis. - podałem jej dłoń, kiedy się ocknąłem. Nie mogę zachowywać się w ten sposób. Nie mogę zatracać się w tych zielonoszarych tęczówkach. Mam dziewczynę. Eleanor. To ją kocham.
- Bridgit. - uścisnęła delikatnie moją rękę i posłała mi nieśmiały uśmiech. Nie wyglądała na dziewczynę, której brak pewności siebie, ale "nie oceniaj książki po okładce", jak to mówią. Powróćmy jednak do odwzajemnienia mojego gestu. Dlaczego ta dziewczyna ma tak gładkie, delikatne i pachnące dłonie? Dlaczego ona mi to robi? Dlaczego prowokuje?
Nagle do celi wparowała uśmiechnięta od ucha do ucha Eleanor. Jej nastrój również mnie się udzielił. Kiedy tylko ją ujrzałem na moją buzię wstąpił równie szeroki uśmiech. Podszedłem do mojej ukochanej i złożyłam na jej ustach soczystego całusa. Tak bardzo brakowało mi jej słodkich ust, jej waniliowego zapachu, jedwabnych, miękkich włosów.. Tak cholernie mi jej brakowało.
- Lou, to moja nowa współlokatorka, Bri. - powiedziała El wskazując na szatynkę siedzącą na swoim łóżku i rysującą coś w zeszycie.
- Zdążyliśmy się już poznać. - odpowiedziała uprzejmie dziewczyna, a ja się tylko delikatnie uśmiechnąłem. Nadal mnie onieśmielała. Pytanie tylko: dlaczego? - Gdybym mogła, zostawiłabym was samych, jednak chyba ten plan nie wypali. - powiedziała Bridgit. Widać było, że jest lekko zażenowana zaistniałą sytuacją. Też bym nie chciał przebywać w towarzystwie dwójki zakochanych, którzy się cały czas całują. No, może nie cały czas, bo na razie El dostała ode mnie tylko jednego całusa, ale prawda jest taka, że gdyby nie było tu Bridgit, ilość naszych czułości znacznie by się zwiększyła. Jednak nic na to nie poradzimy. Damy radę. Za dwa miesiące Eleanor wychodzi z więzienia, więc nadrobimy te wszystkie chwile rozłąki. Już ja się o to postaram.
- El, skąd wiedziałaś, że dzisiaj przyjdę? - zadałem tak nurtujące mnie od pewnego czasu pytanie.
- Domyśliłam się. - posłała mi szeroki uśmiech, jednak nadal ta sytuacja była dla mnie niezrozumiała. Przecież, gdy organizowałem jakieś niespodzianki dla Eleanor, ona nigdy się ich nie spodziewała. A może po prostu udawała, głupku?! znów w mojej głowie odezwał się ten cholerny głosik.
- Ale... ale jak? - wyjąkałem.
- Dzisiaj jest nasza druga rocznica. Domyśliłam się. - wyjaśniła, a uśmiech nie znikał jej z twarzy. U mnie było przeciwnie. Gdy usłyszałem te słowa, moja mina od razu zrzedła, a ja stałem się blady. Słabo mi... Jak mogłem zapomnieć? No jak? Co ja jej teraz powiem? - Lou? - zapytała niepewnie. - Lou, czy ty...? - nie dokończyła. Nie musiała. Oboje wiemy co ma na myśli.
- Przepraszam. - wyszeptałem.
- Nie wierzę... Zawsze pamiętałeś. - powiedziała równie cicho.
- Przepraszam. - powtórzyłem i spuściłem wzrok.
- Przykro mi. - mruknęła i położyła się na łóżku, po czym wzięła do ręki jedną z książek leżących na jej szafce nocnej i zatopiła się w lekturze. Wiedziałem, że nic tu po mnie, dlatego też opuściłem celę dziewczyn. Następnie skierowałem się do wyjścia z więzienia, a potem do "naszego miejsca"

*Oczami Eleanor*

     Wyszedł. Tak po prostu wyszedł. Nie spodziewałam się tego. W ogóle. Myślałam, że zostanie. Myślałam, że będzie się starał, jak to zwykle robił. Co się z nami stało? Czy to moja wina? Kiedyś było inaczej. Jeszcze ostatnio sytuacja między nami była... normalna, lecz nie dziś. Co się dzisiaj wydarzyło?
- El, wszystko w porządku? - z rozmyślań wyrwał mnie ciepły, przepełniony troską głos Bridgit. Swoją drogą, nie sądziłam, że do mojej celi trafi ktoś taki, jak ona. Chodzi mi o jej charakter. Nie rozumiem, jak taka sympatyczna, miła i opiekuńcza osoba, której bez problemów można zaufać, trafiła do takiego miejsca, jakim jest więzienie. No jak?
- Sama nie wiem. Coś się zmieniło. Problem w tym, że nie wiem co. To już nie jest ten sam Louis, co kiedyś. - odpowiedziałam odkładając książkę na bok.
- To znaczy? - zapytała szatynka.
- Nie wiem. Już nie walczy, już nie okazuje mi uczuć tak bardzo, jak jeszcze niedawno. Czuję, że nasz związek zaczyna się kończyć. Czuję, że uczucie nas łączące, wygasa. Przynajmniej z jego strony. Takie odnoszę wrażenie. - wyjaśniłam z lekkim trudem. Ciężko mi było o tym mówić. Kochałam mojego Boo Bear'a, jak nikogo innego, dlatego jego zmiana tak na mnie wpływa.
- El, posłuchaj. Jak ty byś się zachowała, gdyby on pamiętał o waszej rocznicy, ale ty byś zapomniała? Jak byś się czuła wiedząc, że zraniłaś i zawiodłaś osobę, którą kochasz? Postaw się w jego sytuacji. Myślę, że po prostu jest przygnębiony i teraz się obwinia. Przejdzie mu i to nie jest kwestia tego, iż wasza miłość wygasa, bo to nie prawda. Gdyby tak było, nie przychodziłby tu, nie odwiedzałby cię, nie całował, nie przytulał, nie mówił, że kocha. - powiedziała, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Słowa Bridgit mocno podniosły mnie na duchu. Podeszłam do dziewczyny i mocno ją przytuliłam. Zdziwiona odwzajemniła mój gest i poklepała mnie dłonią po plecach.
- Dziękuję. - wyszeptałam.

~*~

No i jest trzeci rozdział napisany z trzech perspektyw.
Miał się pojawić w weekend, ale ze względu na mnóstwo nauki,
nie dałam rady go dokończyć.
Nie jestem z niego jakoś szczególnie zadowolona,
jednak cieszę się, że w końcu został napisany.
Mam nadzieję, że wam się spodobał i liczę na chociaż kilka komentarzy.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
Osoby, które piszą opowiadania, dobrze wiedzą, 
iż komentarze dają takiego mentalnego kopa i motywują do dalszej pracy,
więc... wiecie co robić :)

    

czwartek, 14 marca 2013

2. "Bingo!"

     Leżę na dość niewygodnym więziennym łóżku i wpatrując się w sufit zastanawiam się nad wydanym przez sędziego wyrokiem. Nie mogę pojąć tego, że zostałam skazana na dwa lata siedzenia w tym niewielkim pomieszczeniu, śpiąc na twardym łóżku i z zakratowanym, małym okienkiem na świat, który i tak jest zasłonięty przez wielki mur. Kto normalny skazuje 19-letnią dziewczynę na dwa lata odsiadki za włamanie?! Ah, no tak. Przecież oskarżycielką była ta znana piosenkarka, Cheryl Cole. Pewnie zapłaciła wcześniej za wsadzenie mnie do więzienia sporą sumkę. 

- Za co siedzisz? - usłyszałam kobiecy głos. Zapomniałam wspomnieć, że w mojej celi "mieszka" jeszcze jedna dziewczyna, więc pocieszające jest to, że przynajmniej część czasu spędzę tu z kimś, a nie sama.
- Za włamanie z użyciem ostrego narzędzia i kradzież, a wiesz co jest najlepsze? Że tym ostrym narzędziem był zwykły łom. Przecież każdy włamywacz go używa! - odpowiedziałam lekko zbulwersowana zaistniałą sytuacją. W odpowiedzi usłyszałam tylko ciche "aha". No nie powiem, aby ta dziewczyna była zbyt rozmowna. - A ty? - zapytałam. Tak, nie było mnie stać na nic lepszego. Po prostu ta relacja między nami, o ile w ogóle można to tak nazwać, była dla mnie krępująca.
- Jestem w podobnej sytuacji z tą różnicą, że przy włamaniu zabiłam człowieka. - w tym momencie, moje serce jakby stanęło, a ja zaczęłam robić się blada. Jestem w celi z mordercą... Spojrzałam przerażona na dziewczynę, co odwzajemniła, a po chwili wybuchła śmiechem. - Żartuję. - zaśmiała się. - Gdybyś widziała swoją minę, hahah! - tak, ta laska zaczynała działać mi na nerwy, jednak jej śmiech był tak zaraźliwy, że już po chwili i ja chichotałam. - Tak na serio, to wsadzili mnie tu za posiadanie kokainy. Nie wiem kto na mnie doniósł i szczerze mówiąc już mnie to nie interesuje, bo dzięki temu, że tu jestem, mogłam zerwać kontakt z dealerem, który mi ją sprzedawał. Przez jakiś czas byłam na odwyku i udało mi się. - posłała mi zwycięski i pełen dumy uśmiech, co odwzajemniłam, bo nie wiem dlaczego, ale cieszyłam się, że z tym skończyła. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie postępują w ten sposób, dlaczego niszczą sobie zdrowie i pozbawiają się życia, dlaczego nie dociera do nich to, że sami skazują się na śmierć? - Jestem Eleanor. - przedstawiła się, a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Może to dziwne, ale pomimo tego, że znamy się zaledwie od kilku minut już zdążyłam ją polubić. Była na prawdę sympatyczna, a pozytywna energia, która z niej wprost emanowała, chwytała dusze ludzi, którzy znajdowali się w otoczeniu dziewczyny, sprawiając, że i tym automatycznie poprawiał się humor i nastawienie do świata.
- Bridgit, ale dla przyjaciół Bri. - uścisnęłam jej delikatną dłoń, wyciągniętą w moją stronę.
Ze względu na to, że nie za bardzo wiedziałyśmy o czym ze sobą rozmawiać, każda z nas zaczęła robić coś innego. Eleanor wzięła do ręki jedną z książek, które znajdowały się na szafce przy jej łóżku, a ja założyłam na uszy słuchawki, zamknęłam oczy i uruchomiłam swoją mp3 całkowicie oddając się muzyce. Uwielbiałam te chwile, kiedy mogłam zupełnie wyłączyć się z tej szarej rzeczywistości i pogrążyć we własnym świecie. Świecie muzyki, która jest dla mnie ukojeniem i największą miłością. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. Bo czy można żyć bez tlenu? Tak, muzyka jest moim tlenem, moją codziennością, bez której nie dam rady przeżyć. To mój największy nałóg, którego nigdy nie rzucę. Nie ma takiej możliwości.

Between the iron gates of fate,
The seeds of time were sown.
And watered by the deeds of those
Who know and who are known;
Knowledge is a deadly friend
When no one sets the rules.
The fate of all mankind I see
Is in the hands of fools.

Zastanawiając się nad znaczeniem muzyki w moim życiu, nieświadomie nuciłam jeden z utworów zespołu King Crimson - "Epitaph". Uwielbiam go, jednak ktoś postanowił zakłócić mój spokój potrząsając moim ciałem, a tym kimś była Eleanor. Spojrzałam na nią wzrokiem, który zabija i czekałam, aż zdradzi mi powód, dla którego przerwała mój błogi stan.
- Czy ty siebie słyszałaś? - zapytała pełna... podziwu? Nie wiedziałam o co jej chodzi. Przecież jak człowiek mówi to zawsze słyszy samego siebie, prawda?
- O co ci chodzi? - odpowiedziałam zdezorientowana.
- Dziewczyno, ty masz genialny głos! - prawie wykrzyczała, na co ja ją zaczęłam uciszać. - Ty mi nie zatykaj ręką ust, tylko śpiewaj! Nie myślałaś o karierze piosenkarki? - tym pytaniem mnie zaskoczyła. Czy ja na prawdę jestem w tym aż tak dobra? No, może kiedyś marzyłam o takowym zawodzie, ale jestem realistką i od dawna nie śpiewam, nie ćwiczę, więc nie wiem czy to dobry pomysł z tym moim śpiewaniem.
- Kiedyś tak, ale  trzeba mieć na prawdę wielkie szczęście, aby zrobić karierę w show-biznesie. Poza tym trzeba znaleźć kogoś, kto chciałby mnie sponsorować, a szczerze wątpię, aby znalazł się ktoś taki. - odpowiedziałam trochę zasmucona. Sama nie wiem dlaczego tak zareagowałam na prawdę. Chyba przez chwilę w mojej głowie pojawił się cień nadziei na to, że mogłabym zawodowo śpiewać. Dziewczyna nie odpowiadała, jedynie szeroko się uśmiechała. - No co? - zapytałam rozbawiona jej miną, ale ta znów nie odpowiedziała.
- Ty mnie nie znasz, prawda? - zapytała, a uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Jak to nie? Nazywasz się Eleanor... - i w tym miejscu się zacięłam. Nie miałam pojęcia jak brzmi nazwisko szatynki.
- Calder. Nazywam się Eleanor Calder. - Calder? Calder, Calder, Calder... Znałam to nazwisko...
- Chodziłyśmy razem do szkoły? - zapytałam.
- Nie.
- Przedszkola?
- Nie.
- Byłyśmy razem na jakimś obozie?
- Nie.
- Jesteś jakąś koleżanką mojej koleżanki?
- Nie wiem, raczej nie.
- Masz chłopaka piosenkarza? - nie wiem skąd przyszło mi na myśl to pytanie. 
- Bingo! - no nie powiem, zaskoczyła mnie!

~*~

Pojawił się już drugi rozdział.
Ten również nie jest zbytnio długi, ale cóż poradzić.
Może kolejny wyjdzie dłuższy. 
Po prostu chciałam zakończyć w tym momencie, ale nie wiedziałam, że nastąpi on tak szybko.
No trudno.
W każdym bądź razie, mam nadzieję, że Wam się spodobał.

niedziela, 10 marca 2013

1. "Czy to prawda?"

     Nie chcę mieć większych problemów, dlatego wstałam z miejsca niczym potulny baranek i czekałam, aż na sali pojawi się sędzia. Już po chwili mogłam dojrzeć dość masywną kobietę o bardzo ciemnej karnacji i z burzą kręconych włosów na głowie. Powiem szczerze, że gdy ją zobaczyłam już na wstępie wiedziałam, że nie będzie łatwo. Nie lubię murzynów, a oni nie lubią mnie. Nie, nie jestem rasistką, a moje stwierdzenie nie jest bezpodstawne. Po prostu miałam już do czynienia z wieloma czarnymi i każde starcie z takim człowiekiem nie kończyło się dla mnie za dobrze. Teraz również miałam takie przeczucie.

     Kobieta wraz ze swoimi towarzyszami zajęła wyznaczone miejsca i zaczęła mi się przyglądać. W tym samym czasie i w ten sam sposób spojrzeli na mnie jej "koledzy". To był wzrok pogardy. Przecież nikogo nie zamordowałam. Jeszcze... - dodałam w myślach.

- Proszę, aby oskarżona podeszła do barierki. - sędzia Anna Baker wskazała ręką odpowiednie miejsce.
Wykonałam grzecznie polecenie i po chwili stanęłam tam, gdzie trzeba. - Proszę nam się przestawić. - głos murzynki jest niski i ciepły.
- Nazywam się Bridgit Adams. - powiedziałam bez większych emocji, bo czy przedstawianie się może jakiekolwiek wywołać? Gdybym poznawała jakieś ciacho, to pewnie tak... przemknęło mi przez myśl.
- Czym się pani zajmuje? - zadała kolejne pytanie tym samym, obojętnym tonem.
- Obecnie niczym. Niedawno ukończyłam liceum, a po wakacjach mam zamiar uczęszczać na studia. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tak, chciałam iść na studia. Architektoniczne w dodatku. Zawsze uwielbiałam projektować domy oraz ich wnętrza. To moja pasja.
- No dobrze, nie będę przedłużać. Co robiła pani w nocy z dnia 23 na 24 kwietnia 2012 roku? - wiedziałam, że w końcu usłyszę to pytanie i będę musiała na nie szczerze odpowiedzieć, ponieważ - jak już wcześniej wspominałam - nie mam zamiaru mieć większych problemów.
- Włamałam się do domu pani Cole. - mruknęłam.
- Dlaczego? - usłyszałam kolejne pytanie i powiem szczerze, że poprzednie nie było wcale najgorsze. Co miałam niby powiedzieć? Zapewne moje tłumaczenia uznają za niedorzeczne i prędzej czy później mnie zamkną.
- Ponieważ potrzebowałam pieniędzy. - nie wierzyłam, ze właśnie to powiedziałam. Nigdy nie pomyślałabym, iż mogę się z taką łatwością przyznać do włamania.
- Na co? - sędzia patrzyła na mnie wyczekująco, a ja zastanawiałam się, jak ubrać w słowa moją wypowiedź tak, abym nie wyszła na kogoś, kto postradał zmysły.
- Na życie. - Niezła jesteś Bri! Pochwaliłam w myślach samą siebie i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
- Czyli na co? Proszę nam dokładnie to wyjaśnić. - dlaczego moja odpowiedź nie zadowoliła pani Baker?
- Na jedzenie, ubrania i czynsz. To chyba jasne. - ostatnie zdanie wypowiedziane przeze mnie nie zabrzmiało najmilej. Mogłabym nazwać to raczej oschłą i chamską odpowiedzią, jednak pani sędzia zignorowała moją wypowiedź.
- No dobrze, dziękuję, a teraz proszę o zajęcie swojego miejsca. - stwierdziła murzynka, a ja poczułam lekką ulgę. W końcu tą - chyba - najważniejszą część dzisiejszej sprawy miałam już za sobą. - Do barierki zapraszam panią Cheryl Cole. - tak, Cheryl Cole. Obrabowałam znaną, seksowną piosenkarkę.
Kobieta podeszła na wyznaczone miejsce i czekała na pierwsze pytanie. Nie rozumiem jej. Dlaczego wytoczyła mi proces o dwa tysiące funtów, skoro ma ich o wiele więcej na swoim koncie? Pewnie urażona duma - prychnęłam cicho pod nosem, tak, że nikt nie miał możliwości usłyszenia mojej uwagi.
- Proszę nam powiedzieć, co takiego pani skradziono? - zapytała kędzierzawa.
- 10 tysięcy funtów. - odpowiedziała bez wahania piosenkarka. Nie wytrzymałam.
- Przecież to kłamstwo! - wstałam i krzyknęłam na całe gardło.
- Proszę się uspokoić. - upomniała mnie sędzia Anna i kontynuowała rozmowę z "gwiazdeczką".
- Jest pani pewna, że to właśnie panna Adams ukradła pani te pieniądze? - zapytała murzynka.
- No oczywiście! A któż by inny? - oburzyła się szatynka. - Kręciła się kilka dni pod moim domem i czekała na odpowiedni moment, a kiedy ten nadszedł, wykorzystała go. - wrogość do mnie wprost emanowała z ciała piosenkarki. Kurwa, ma tyle kasy, a robi aferę o 2 tysiące funtów, oszukując jeszcze sędziego i wmawiając mu, że było to 10 tysięcy\. Ja pierdolę, co za ludzie!
- Czy mogę coś powiedzieć? - zapytałam kulturalnie pani Baker, wstając z miejsca tym samym wyrażając mój szacunek do jej osoby.
- Proszę bardzo. - udzieliła mi zgody.
- Nie ukradłam 10 tysięcy funtów, tylko 2 tysiące. A wie pani dlaczego? Ponieważ przeszukałam w poszukiwaniu pieniędzy cały dom i znalazłam tam tylko te dwa tysiaki, nie więcej, więc jak mogłam ukraść aż tyle kasy, skoro jej tam nie było? - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Ta kobieta po prostu chce dostać większe odszkodowanie.
- Czy to prawda? - to pytanie zostało skierowane do szatynki stojącej za barierką. Nie odpowiedziała. Unikała wzroku sędziego, jak ogień wody. Czyżby miała coś na sumieniu? Nie rozumiem takich ludzi. Mają na koncie miliony, a jak zniknie ich znikoma część robią wielką aferę i próbują jeszcze na tym zyskać.
- Tak. - westchnęła upokorzona obecną sytuacją. Zapewne myślała, że skoro jest znana i bogata to sąd stanie po jej stronie, a ja będę siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą. Przeliczyła się troszeczkę.

- Proszę wstać. Sąd idzie. - już drugi raz w dniu dzisiejszym usłyszałam to zdanie.
Za chwilę miałam się dowiedzieć, jaką karę będę musiała odbyć, aby to co wydarzyło się w kwietniu było po prostu nieważną przeszłością. Wiecie co? Bałam się. Ja Bridgit Adams się bałam. Czego? Sama nie wiem. Czy to świadomość, że za chwilę zostanę najprawdopodobniej skazana na więzienie sprawia, że moje serce zaczyna bić szybciej, a drżące i zimne dłonie się pocą? Możliwe.

- Proszę o powstanie pannę Adams. - powiedziała pani sędzia, a ja posłusznie wykonałam polecenie. - Jest pani oskarżona o włamanie i kradzież z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Wyrok jest następujący...

~*~

No czeeeść!
Pierwszy rozdział, jak widać już się pojawił.
Nie jestem z niego zadowolona. 
Nigdy nie byłam dobra w pisaniu tego typu scen, 
ale obiecuję, że kolejne rozdziały będą lepsze.
Pomimo tego, mam nadzieję, że ten również Wam się spodobał.
Kolejny pojawi się w przyszłym tygodniu.
Liczę na chociaż kilka komentarzy, bo to baaaardzo motywuje do dalszej pracy.

niedziela, 3 marca 2013

Prologue

     Obecnie jestem prowadzona przez sądowy korytarz w asyście dwóch ochroniarzy "goryli". Metalowe kajdanki obcierają moją delikatną skórę na nadgarstkach. Tak bardzo chciałabym znów poczuć smak wolności... Ponad miesiąc siedziałam w areszcie, a sędzia, z którym za chwilę się spotkam na sali rozpraw zadecyduje o moim dalszym losie.

     Poczułam szarpnięcie. To jeden z tych gburowatych mężczyzn daje mi znak, aby skręcić w prawo. Stoimy przed dużymi, drewnianymi drzwiami. Jeden z ochroniarzy naciska mosiężną klamkę powodując, że wrota się uchylają. Pcha je mocniej, dzięki czemu mogę już zobaczyć wnętrze dość dużej sali rozpraw.

     "Goryle" prowadzą mnie na odpowiednie miejsce, które znajduje się tuż obok mojego obrońcy. Jego zadaniem jest wyciągnięcie mnie stąd czy chociażby wynegocjowanie niższej kary, a może nawet jej brak. Chociaż w to ostatnie szczerze wątpię. Zawsze warto mieć nadzieję - odezwał się głos w mojej głowie.
Rozglądam się po sali, w której poza mną, moim obrońcą i ochroniarzami stale mnie pilnującymi, znajduje się kobieta, która oskarżyła moją osobę oraz jej adwokat.

- Proszę wstać. Sąd idzie. - powiedział wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. Ton jego głosu był poważny. Bardzo poważny. W końcu za to mu płacą... - prychnęłam w myślach.

~*~

Witam wszystkich!
Przedstawiam Państwu prolog, który nie należy do najdłuższych.
W sumie o to mi chodziło.
Mam nadzieję, że wstęp do mojej nowej historii Wam się spodobał
i zechcecie kontynuować jej czytanie.
Serdecznie zapraszam i zachęcam do śledzenia losów bohaterów tegoż to opowiadania.